W wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki na pytanie czy katolik (polityk katolicki) może poprzeć takie stanowisko (propozycję prezydenta Dudy) w imię troski o pokój społeczny, odpowiada: – Niestety, nie może. Prezydencka propozycja byłaby nową formą eutanazji, która selekcjonuje osoby ze względu na możliwość przeżycia. Tym razem przypadki aborcji wynikające z przesłanki eugenicznej zostaną podciągnięte pod nowy przepis – prawdopodobnie za wyjątkiem dzieci z zespołem Downa – i wszystko pozostanie w tym samym punkcie. Powoływanie się na nr 73 „Evangelium vitae” nie jest uprawnione w tym przypadku, bo po decyzji Trybunału Konstytucyjnego kierunek proponowanej zmiany jest odwrotny w stosunku do wymienionego w tymże fragmencie encykliki.
Trzeba więc, aby politycy proponujący taką zmianę w jasny sposób wyartykułowali motywy, jakimi się kierują. (...) Prawo do życia jest podstawowym prawem człowieka, pierwszym prawem, które warunkuje stosowanie wszystkich pozostałych praw i wykazuje w szczególności bezprawność wszelkich form przerywania ciąży i eutanazji. W tej kwestii Kościół nie może iść na żaden kompromis.
Oto tekst wywiadu wg KAI:
Eskalacja społecznego napięcia spowodowanego wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego sięga zenitu. Chyba nas wszystkich to zaskoczyło. Czy Księdza Arcybiskupa także?
Abp Stanisław Gądecki: Owszem, zwłaszcza dlatego, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego uczynił wielki, pozytywny krok cywilizacyjny, dokonany przede wszystkim w wymiarze ludzkim. Trybunał ogłosił, że „Art. 4a ust. 1 pkt 2 ustawy z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży jest niezgodny z art. 38 w związku z art. 30 w związku z art. 31 ust. 3 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej”. Jest to potwierdzenie tego, co jest zawarte w Konstytucji Rzeczypospolitej w artykule 38: „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”.
Ale jeszcze bardziej decyzja Trybunału jest potwierdzeniem tego, co znacznie wcześniej zostało zapisane w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, uchwalonej na Trzeciej Sesji Ogólnego Zgromadzenia ONZ 10 grudnia 1948 roku. Deklaracja ta stanowi jedno z największych i najtrwalszych osiągnięć ONZ, a rozpoczyna się od znamiennej preambuły:
„Zważywszy, że uznanie przyrodzonej godności oraz równych i niezbywalnych praw wszystkich członków wspólnoty ludzkiej jest podstawą wolności, sprawiedliwości i pokoju świata,
Zważywszy, że nieposzanowanie i nieprzestrzeganie praw człowieka doprowadziło do aktów barbarzyństwa, które wstrząsnęły sumieniem ludzkości, i że ogłoszono uroczyście jako najwznioślejszy cel ludzkości dążenie do zbudowania takiego świata, w którym ludzie korzystać będą z wolności słowa i przekonań oraz z wolności od strachu i nędzy,
Zważywszy, że konieczne jest zawarowanie praw człowieka przepisami prawa, aby nie musiał – doprowadzony do ostateczności – uciekać się do buntu przeciw tyranii i uciskowi.”
Na tej podstawie Deklaracja w artykule 3 stwierdza: „Każdy człowiek ma prawo do życia, wolności i bezpieczeństwa swej osoby”. Prawo do życia jest więc podstawowym prawem człowieka, pierwszym prawem, które warunkuje stosowanie wszystkich pozostałych praw i wykazuje w szczególności bezprawność wszelkich form przerywania ciąży i eutanazji.
Kościół natomiast ze swej strony zawsze bronił i nie może przestać bronić życia, ani zrezygnować z głoszenia, że każdą istotę ludzką trzeba chronić od poczęcia do naturalnej śmierci. Z perspektywy wiary życie człowieka jest święte i nienaruszalne, a piąte przykazanie Dekalogu: „Nie będziesz zabijał!” nakazuje szacunek wobec nienaruszalności i nietykalności życia. W tej kwestii Kościół nie może iść na żaden kompromis, ponieważ stałby się winnym kultury odrzucania, która jest dzisiaj tak bardzo rozpowszechniona, dotykając zawsze najbardziej bezbronnych, jak tłumaczy papież Franciszek.
Dlatego z uznaniem przyjąłem decyzję Trybunału Konstytucyjnego, uznającą aborcję eugeniczną za niezgodną z Konstytucją Rzeczypospolitej. Decyzja ta potwierdza bowiem, że koncepcja „życia niewartego życia” stoi w jaskrawej sprzeczności z zasadą demokratycznego państwa prawa. Życie każdego człowieka od momentu poczęcia do naturalnej śmierci przedstawia przed Bogiem taką samą wartość i powinno być w takim samym stopniu chronione przez państwo. Zaś człowiek prawego sumienia nie może odmawiać prawa do życia komukolwiek, zwłaszcza z powodu jego choroby. Brak publikacji decyzji Trybunału Konstytucyjnego prowadzi jednak do wielu znaków zapytania.
Obrona życia ludzkiego należy do priorytetów w działalności katolickich polityków. Nic dziwnego, że Kościół popierał i popiera ich starania oraz wysiłki, jak również jest wdzięczny tym parlamentarzystom, którzy podjęli się tego niełatwego zadania. Nie idzie tu wcale o wtrącanie się religii w sferę doczesną, ale o uzasadniony głos Kościoła skierowany w kwestiach czysto etycznych. Trzeba natomiast otoczyć szczególną życzliwością i rzeczywistą troską ze strony państwa, społeczeństwa i Kościoła dzieci i rodziny, do których bezpośrednio odnosi się decyzja Trybunału.
Tymczasem głównym hasłem protestujących, poza wulgaryzmami, jest domaganie się przez kobiety prawa wyboru. Prawo do aborcji jest tam definiowane jako jedno z praw człowieka. Czy nie jest to jakieś głębokie przewartościowanie rozumienia podstawowych praw człowieka, o których mówił Ksiądz Arcybiskup wcześniej? Co należy na to odpowiedzieć?
Przedstawianie prawa do zabijania niewinnego życia jako prawa człowieka jest świadectwem głębokiego zagubienia i zamętu kulturowego. W sumieniach niektórych ludzi i w społecznej świadomości stopniowo zatarło się, że bezpośrednie odebranie życia jakiejkolwiek niewinnej ludzkiej istocie – zwłaszcza na początku i na końcu jej egzystencji – jest absolutnym i ciężkim wykroczeniem moralnym. Ten zamęt rodzi się wskutek usunięcia Boga poza nawias ludzkiego życia, a w konsekwencji zanegowania Jego zasad. Tzw. prawo do aborcji stanowi egzemplifikację „pozytywizmu prawniczego”, zmierzającego do opisania i skodyfikowania jak najszerszych obszarów życia ludzkiego bez jakiegokolwiek odniesienia do moralności.
Warto zapytać: komu zależy na upowszechnianiu „prawa do aborcji”? Nietrudno dostrzec co najmniej dwie grupy nacisku: finansową i ideologiczną. Dla jednych zabijanie nienarodzonych jest źródłem zysku, dla drugich narzędziem do zrealizowania ideologicznych planów. Środowiska te pozostają nierzadko w ścisłej symbiozie. Proaborcyjne lobby mierzy jednak znacznie wyżej. Jego wzrok skierowany jest ku światu polityki, tam bowiem zapadają decyzję pozwalające na swobodne i bezkarne zabijanie nienarodzonych. Niech więc nie dziwi nas zaangażowanie niektórych środowisk politycznych oraz przedstawicieli tzw. trzeciego sektora w promowanie aborcyjnego błędu.
Trudno przypuszczać, by nauczanie Kościoła katolickiego na temat dobrowolnie dokonywanej aborcji było kompletnie nieznane tym środowiskom. Nauczanie o jej „moralnej niedopuszczalności” (patrz Paweł VI, „Humanae vitae”, 1968, n. 14) oparte jest na prawie naturalnym oraz na Piśmie Świętym, jest przekazywane przez Tradycję chrześcijańską i jednogłośnie znajdowało wyraz w dokumentach Magisterium Kościoła.
„Świadoma i dobrowolna decyzja pozbawienia życia niewinnej istoty ludzkiej – uczy Jan Paweł II w encyklice „Evangelium vitae” – jest zawsze złem z moralnego punktu widzenia i nigdy nie może być dozwolona ani jako cel, ani jako środek do dobrego celu. Jest to bowiem akt poważnego nieposłuszeństwa wobec prawa moralnego, co więcej, wobec samego Boga, jego twórcy i gwaranta; jest to akt sprzeczny z fundamentalnymi cnotami sprawiedliwości i miłości. ‘Nic i nikt nie może dać prawa do zabicia niewinnej istoty ludzkiej, czy to jest embrion czy płód, dziecko czy dorosły, człowiek stary, nieuleczalnie chory czy umierający. Ponadto nikt nie może się domagać, aby popełniono ten akt zabójstwa wobec niego samego lub wobec innej osoby powierzonej jego pieczy, nie może też bezpośrednio ani pośrednio wyrazić na to zgody. Żadna władza nie ma prawa do tego zmuszać ani na to przyzwalać’” (EV, 57; por. Kongregacja Nauki Wiary, Deklaracja o eutanazji „Iura et bona” (5 maja 1980).
Trudno przypuszczać, by ten błąd przedstawiający prawo do zabijania dzieci jako prawo człowieka pochodził z niewiedzy. Jest on raczej wynikiem silnego oporu pewnych środowisk wobec prawa naturalnego i nauczania Kościoła. Jest to rozpowszechniane przez nowy kod kulturowy, z jakim młodzi ludzie mają dziś do czynienia na co dzień (m.in. przez media). Ta postawa jest smutnym potwierdzeniem tego, jak bardzo rozpowszechniła się w pewnych środowiskach mentalność przeciwna życiu.
W komunikacie Rady Stałej z 28 października czytamy: „Polityków i wszystkich uczestników debaty społecznej prosimy, w tym dramatycznym czasie, o dogłębne analizowanie przyczyn zaistniałej sytuacji i szukanie dróg wyjścia w duchu prawdy i dobra wspólnego, bez instrumentalizowania spraw wiary i Kościoła”. Czy przed zadaniem dogłębnej analizy przyczyn obecnej sytuacji stoi także Kościół i biskupi?
Instrumentalizacja wiary i Kościoła jest ciągłą pokusą w relacjach między państwem a Kościołem. Czasami mamy do czynienia z próbą instrumentalizacji wiary, której chce się użyć dla osiągnięcia takich czy innych profitów politycznych. Niekiedy znów zaprzęga się wiarę na użytek takiej czy innej ideologii. Szczególną formą instrumentalizacji wiary jest też polityczny antyklerykalizm. Z pewnością winno być to przedmiotem stałej analizy biskupów.
Świadomym tego stanu rzeczy był kard. August Hlond już w Polsce międzywojennej : „Wystrzegać się należy – tłumaczył – utożsamiania pewnych kierunków i interesów partyjnych z Kościołem, nadużywania jego powagi dla celów wyborczych, partyjnych i wciągania go do sporów na korzyść tego lub owego odłamu politycznego”. Wyjaśniał, że „byłoby to bardzo szkodliwym wypaczaniem jego misji”. Przypominał, że Kościół ze swej natury „nie pozostaje na usługach stronnictw politycznych, z nikim w związek polityczny nie wchodzi i zostawia katolikom swobodę należenia do stronnictw, które nie są sprzeczne z etyką katolicką”. Ostrzegał przy tym, że „chęć wyciągania korzyści politycznych z wiary przez jakiekolwiek stronnictwo odstręczałaby od Kościoła ludzi innych przekonań politycznych”.
Uważam podobnie, że Kościół nie powinien zawiązywać sojuszu z żadnym nurtem politycznym. Kościół ma swoją misję, misję zbawienia, ma prawdę objawioną, której ma strzec nie idąc na żadne układy. I w oparciu o tę prawdę ma kształtować ład Boży w otaczającym świecie.
Dlaczego więc w ostatnich latach w świadomości społecznej zakorzenił się stereotyp o „sojuszu ołtarza z tronem”?
– Na temat rzekomego „sojuszu ołtarza z tronem” w polskiej narracji publicznej pojawił się wręcz wysyp różnego rodzaju powiedzeń i aluzji. Wspólnym mianownikiem większości tych wypowiedzi jest swoista manipulacja polegająca na tzw. metodzie podstawienia. Autor najpierw gani któregoś z polityków, a następnie płynnie przenosi swoje zarzuty na hierarchię Kościoła lub wprost na Kościół, bo – jak zdają się sugerować owi publicyści – PiS i Kościół to przecież jedno i to samo.
W przedwojennej Europie – przy okazji gazetowych sporów prawicy z lewicą – często obrywali niewinnie Żydzi. Dzisiaj – sądząc po ostatnich ekscesach – ich miejsce w Polsce zdają się zajmować katolicy. Jako wspólnota kościelna stoją z boku aktualnego sporu politycznego, ale i tak gromy krytyki, jakie opozycja rzuca na partię rządzącą, uderzają w nich rykoszetem. Lewicowi publicyści zdają się zapominać, że Kościół w Polsce to nie tylko biskupi, ale przede wszystkim wielomilionowa społeczność wiernych. Pod tym względem są, jak widać, bardziej klerykalni niż prawica, której sami zarzucają klerykalizm. Czym skutkuje taka niefrasobliwa polemika, widać chociażby po setkach tysięcy internetowych wpisów, w których oburzeni czytelnicy twierdzą, że zrywają z Kościołem, skoro jest taki zły. Tymczasem w zdecydowanej większości przypadków pretekstem do takich reakcji jest jakaś wypowiedź polityka lub kogoś z jego otoczenia.
A jeżeli już przyjęlibyśmy założenie, że istotnie większości polskich biskupów jest prywatnie bliżej do tego czy tamtego stronnictwa, to tym bardziej należałoby docenić ich wstrzemięźliwość w zabieraniu głosu na temat obecnych wydarzeń. A jednak, pomimo iż z uporem maniaka powtarzam, że Kościół w Polsce nie jest ani po stronie prawicy, ani lewicy, ani nawet po stronie centrum, ale po stronie Ewangelii – niektórzy politycy i publicyści dalej nieustannie wmawiają Kościołowi sojusz z partią rządzącą.
Jakie wobec tego powinny być relacje pomiędzy Kościołem a światem polityki?
– Chociaż zarówno Kościół, jak i wspólnota polityczna wyrażają się poprzez widzialne struktury organizacyjne, to jednak z uwagi na swój kształt i cele obie te wspólnoty mają inną naturę. Kościół zorganizowany jest w taki sposób, aby odpowiedzieć na duchowe potrzeby swoich wiernych, natomiast wspólnoty polityczne tworzą relacje i instytucje służące temu wszystkiemu, co wchodzi w zakres doczesnego dobra wspólnego. Autonomia i niezależność tych dwóch rzeczywistości winny być widoczne przede wszystkim w porządku ich celów. (por. KNSK, 424).
Rozróżnienie między religią a polityką i zasada wolności religijnej stanowią specyficzną zdobycz chrześcijaństwa, która ma wielkie znaczenie na płaszczyźnie historycznej i kulturalnej. Wspólnota polityczna i Kościół, każde na swoim polu, są od siebie niezależne i autonomiczne, co nie znaczy wcale, że nie mogą one współpracować dla dobra człowieka; wspólnota polityczna bowiem i Kościół „choć z różnego tytułu, służą osobistemu i społecznemu powołaniu tych samych ludzi” (KNSK, 50).
Jako Kościół katolicki cieszymy się, gdy jakaś partia realizuje te wartości, o jakie się upominamy. Ale to wcale nie znaczy, że jakąkolwiek partię możemy poprzeć jako Kościół. Kościół nie może uprzywilejowywać żadnej partii, bo każda partia jest tylko stroną, Kościół zaś nie ma przesłania stronniczego, ale niesie przesłanie uniwersalne; ma być znakiem i narzędziem zbawienia dla wszystkich.
Trzeba natomiast starać się patrzeć pozytywnie na każdego człowieka, także na polityka. Musimy wierzyć, że pragnie on dobra ojczyzny, niesie on przecież olbrzymią odpowiedzialność za losy ojczyzny i trzeba wierzyć, że szczerze pragnie jej dobra. Być może nieraz zabiera się do tego zbyt pośpiesznie, bez dostatecznego zastanowienia, dlatego rośnie tyle nieporozumień. W tej sytuacji parlamentarzyści, którzy popierali obronę życia, są godni najwyższego uznania.
A jaki – zdaniem Księdza Arcybiskupa – jest powód ataków na kościoły i odprawiane tam nabożeństwa, co widzieliśmy m. in. na terenie katedry poznańskiej? Jakie wnioski Kościół z tego powinien wyciągnąć? Jak powinien odpowiadać na te protesty?
– Powód jest stosunkowo prosty. Z jednej strony chodzi o nauczanie Kościoła i poparcie, jakiego udzielił parlamentarzystom, którzy stanęli po stronie usunięcia przesłanki eugenicznej. Oprócz tego napotykamy na – w różny sposób uwarunkowaną – bezinteresowną nienawiść do chrześcijaństwa w ogóle. Środowiskom protestującym idzie bowiem o przyzwolenie na zabijanie nienarodzonych dzieci na życzenie, czyli idzie o postulat nieludzki.
Z tym wiążą się też pytania o to, czy – chociaż istnieją osoby, które podejmują decyzje heroiczne – czy wolno nam wymuszać heroiczne decyzje przy pomocy prawa karnego. Tymczasem chrześcijaństwo przed pytaniem jakość życia ludzkiego, stawia prawdę o konieczności obrony fundamentalnej wartości samego życia.
To co widzimy na ulicach, jest to też nasza wspólna – Kościoła i szkoły – porażka systemu wychowania. Mamy w tym zakresie wiele do nadrobienia.
Wreszcie mamy żywą niechęć różnych grup do obecnego rządu i pragnienie obalenia go, przekierowane przez niektórych polityków przeciwko Kościołowi.
Wskutek tych demonstracji – jakie zostały zorganizowane przez ruchy lewicowe i feministyczne, wspomagane przez zagraniczne odpowiedniki – Kościół zdał sobie wyraźniej sprawę z tego, jak daleko poszła laicyzacja i degradacja naszej kultury. Wzorce zachodnie zostały szeroko przeniesione na nasz grunt. Model życia według zasad konsumpcjonizmu bez cierpień i bez trosk stał się pragnieniem wielu.
Gdy idzie o odpowiedź Kościoła na te protesty, to obwiązuje nas dewiza: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12,21). Dziękuję duszpasterzom i wszystkim wiernym świeckim, którzy odważnie stają w obronie swoich kościołów. Okazuje się, że kościelna służba porządkowa wraca na powrót do łask.
Jako Rada Stała KEP – prosiliśmy wszystkich wierzących o post, jałmużnę i modlitwę o pokój społeczny, w intencji ochrony życia, zakończenia trwającego kryzysu, a także o ustanie rozwijającej się pandemii. Przekazaliśmy też tekst modlitwy przygotowanej na ten czas, która w wielu miejscach jest już codziennie odmawiana.
Rada Stała Episkopatu w oświadczeniu wezwała także wszystkich „do podjęcia rzeczowego dialogu społecznego”. W jaki sposób ten dialog powinien być prowadzony i w jakiej mierze podzielonemu społeczeństwu może w tym pomóc Kościół? Jakie wyjście z obecnej sytuacji widzi Ksiądz Arcybiskup?
Wiele zależy od tego, jak dialog się rozumie, gdyż pojęcie to bywa często nadużywane i opacznie rozumiane. W medialnej nowomowie dialog staje się często synonimem rezygnacji z poszukiwania prawdy na rzecz wymiany opinii. W kontekście spotkania z innymi religiami np. popularna stała się teza, że wszystkie religie są sobie równe, nie powinno się nikogo nawracać, bo ostatecznie chodzi o to, by każdy był gorliwym wyznawcą swojej religii. Jednak czy religia nakazująca ofiary z ludzi jest tak samo dobra jak ta, która uczy, by oddać raczej swoje życie za braci? Teza o równości wszystkich religii nie jest stanowiskiem Kościoła, choć często za taką uchodzi. Przeciwną skrajnością jest fundamentalizm, czyli totalne zamknięcie, odmowa spotkania i rozmowy.
Wielu jest też przekonanych, że z protestującymi niemożliwy jest jakikolwiek dialog. Obelżywy język, jakiego używają, forma ekspresji jest nie do zaakceptowania. Inni znowu twierdzą, że nie z każdym warto rozmawiać, bo jak np. mają reagować wierzący na zjawisko wojującego ateizmu. Są bowiem ludzie, dla których jedyną wartością jest niszczenie wszystkiego, co wartościowe. Nawet jeśli – jako chrześcijanie – mamy kochać swoich nieprzyjaciół, to byłoby fałszem, gdybyśmy wrogów, to znaczy tych, którzy chcą nas zniszczyć, nazywali przyjaciółmi.
A jednak trzeba dążyć do dialogu choćby po to, aby konflikty wewnątrz ojczyzny nie były wykorzystywane dla celów politycznych sprzecznych z dobrem narodu. Spór jest częścią sztuki politycznej, ale spory i podziały społeczne nie mogą być traktowane jako metoda uprawiania polityki. Skuteczność polityków nie powinna być oceniana przez pryzmat umiejętności osiągania doraźnych celów politycznych. W służbie publicznej liczy się sztuka wprowadzania trwałych i ponadczasowych zmian wzmacniających państwo. Należy zatem dążyć do tego, aby – zwłaszcza w sprawach zasadniczych – łączyć, a nie dzielić społeczeństwo.
Temu właśnie chyba ma służyć ostatnia inicjatywa prezydenta Dudy. Jak Ksiądz Arcybiskup odniósłby się do niej? Zasadnicza treść projektu mówi, że aborcja może być dokonana tylko w przypadku gdy „badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na wysokie prawdopodobieństwo, że dziecko urodzi się martwe albo obarczone nieuleczalną chorobą lub wadą, prowadzącą niechybnie i bezpośrednio do śmierci dziecka, bez względu na zastosowane działania terapeutyczne”. Propozycja ta nie wyczerpuje stanowiska Kościoła, który zawsze broni każdego poczętego życia ludzkiego, ale czy katolik (polityk katolicki) może takie stanowisko poprzeć w imię troski o pokój społeczny?
Niestety, nie może. Prezydencka propozycja byłaby nową formą eutanazji, która selekcjonuje osoby ze względu na możliwość przeżycia. Tym razem przypadki aborcji wynikające z przesłanki eugenicznej zostaną podciągnięte pod nowy przepis – prawdopodobnie za wyjątkiem dzieci z zespołem Downa – i wszystko pozostanie w tym samym punkcie.
Powoływanie się na nr 73 „Evangelium vitae” nie jest uprawnione w tym przypadku, bo po decyzji Trybunału Konstytucyjnego kierunek proponowanej zmiany jest odwrotny w stosunku do wymienionego w tymże fragmencie encykliki. Trzeba więc, aby politycy proponujący taką zmianę w jasny sposób wyartykułowali motywy, jakimi się kierują.
Przejdźmy do innej newralgicznej kwestii, mianowicie pomocy rodzinom, w których rodzą się głęboko niepełnosprawne dzieci. Rada Stała stwierdza: „Przykazanie miłości nakłada na nas ważny obowiązek troski, pomocy i ochrony, której potrzebują matki i rodziny przyjmujące i wychowujące chore dzieci”. Jak to może być realizowane na poziomie polityki społecznej państwa, a jak może to realizować kościelna wspólnota? Czy nie powinniśmy zintensyfikować naszego zaangażowania w tej sferze?
Całkowicie podzielam to zdanie. Doceniając krok wykonany przez Trybunał Konstytucyjny, jednocześnie jestem przekonany, że modyfikacja prawa nie jest aktem wystarczającym. W takich sytuacjach mamy jako społeczeństwo obowiązek właściwego wsparcia i pomocy dla matek i ich najbliższych. Kobietom, które w wyniku diagnozy lekarskiej dowiedziały się, że ich dziecko może być prenatalnie chore czy niepełnosprawne, a także ojcom tych dzieci i rodzinom, potrzebna jest wielostronna profesjonalna pomoc. Konieczne jest także znaczące zwiększenie wsparcia ekonomicznego dla nich, zapewnienie stałej opieki medycznej i psychologicznej, a także stworzenie systemowej możliwości wypoczynku dla rodziców opiekujących się dziećmi nieposiadającymi pełnej sprawności. Całe społeczeństwo winno być solidarne z nimi oraz gotowe do udzielenia wszelkiej możliwej pomocy.
Mój apel w sposób specjalny kieruję do całej wspólnoty Kościoła w Polsce. Kościół bowiem – jak bezustannie przypomina Ojciec Święty Franciszek – winien być głęboko zaangażowany po stronie ludzi najsłabszych i cierpiących niesprawiedliwość. Apeluje by „czynić naszą cywilizację prawdziwie ludzką”. Dlatego otoczmy troską wszystkie matki i rodziny, posiadające niepełnosprawne czy ciężko chore dzieci. Ludzie najsłabsi i ich rodziny winni być w samym centrum każdej kościelnej społeczności, poczynając od parafii, wspólnoty zakonnej czy ruchu religijnego.
Gorąco zachęcam więc do tworzenia w każdej parafii wspólnot bądź grup wsparcia, otwartych w szczególności na rodziny z niepełnosprawnymi dziećmi, traktując ich jak na to w pełni zasługują, tzn. jako nasze ukochane siostry oraz braci i okazując im wszelką możliwą pomoc. A istniejące ruchy religijne i stowarzyszenia wiernych zachęcam do podjęcia działań, mających na celu integrację osób niepełnosprawnych i ich rodzin, tak by miały poczucie pełnego uczestnictwa w lokalnej wspólnocie Kościoła.
Wyrażam też wdzięczność licznym zgromadzeniom zakonnym i stowarzyszeniom katolickim za prowadzenie wielu dzieł pomocy dla tych niepełnosprawnych dzieci, które z różnych przyczyn nie mogą pozostać w rodzinie. Dziękuję wam, że swoje powołanie chrześcijańskie realizujecie w ten właśnie sposób. Zaś do wszystkich wiernych apeluję o systematyczne wspieranie tych – jakże potrzebnych – dzieł i społecznych inicjatyw. Wspólnie twórzmy w naszej ojczyźnie „kulturę miłości” w której wszyscy obywatele, a zwłaszcza najbardziej bezbronni i najsłabsi, będą objęci naszą troską i solidarnością.
Pierwszą sprawą jednakże jest nauczenie się myślenia o każdym człowieku, także niepełnosprawnym, jako pełnowartościowym członku naszej wspólnoty, wnoszącym do niej może inne wartości niż pozostali, ale posiadającym tę samą godność, o której mówi np. wspomniana Powszechna Deklaracja Praw Człowieka.
Protesty pokazały negatywne nastawienie do Kościoła części młodego pokolenia. Czy Kościół w Polsce nie żył zbyt długo w przekonaniu, że z młodzieżą jest OK, że katecheza przynosi dobre owoce i że w sumie młode pokolenie wzrasta w wierze? Czy nie wymaga to poważnego przemyślenia i postawienia sobie pytania: jaki jest klucz dotarcia do młodych umysłów?
Są kapłani, którym znakomicie udaje się docieranie do młodzieży. Są też inni kapłani, zmęczeni samą myślą o konieczności pójścia do szkoły. Trzeba jednak zauważyć, że dzisiejsi młodzi dźwigają w sobie balast dzisiejszej kultury medialnej.
Jeden z prawników zwrócił mi uwagę na różnicę między pierwszą a drugą rewolucją komunikacyjną. Gdy dokonywała się pierwsza, wówczas pierwszym dziełem wydrukowanym na maszynie Gutenberga było Pismo Święte.
Dzisiaj, w dobie drugiej rewolucji komunikacyjnej, niemalże każdy serial dla młodzieży na Netflixie zawiera promocję homoseksualizmu, hedonizmu i rozwiązłości. Przeciwnicy wykorzystują obficie kanały dystrybucji treści i formowania sumień, które są mało używane w Kościele. Jako ojciec dwójki licealistów – mówi mój rozmówca – doskonale się orientuję, że młode pokolenia kształtowane są przez narzędzia takie jak Facebook, Instagram, Twiter, Youtube, Netflix i inne platformy streemingowe, oraz media społecznościowe. Kod kulturowy narzucany jest także m.in. w grach komputerowych, czy produkcjach filmowych. Są to obszary zagospodarowane całkowicie przez marksistów kulturowych, którzy konsekwentnie realizują program formowania posłusznego nowym ideom człowieka. I nie jest to tylko pytanie o treści dostępne w ramach tych technologii, ale także o to, kto faktycznie podejmuje decyzje o dopuszczeniu bądź wykluczeniu konkretnych treści w ramach tych technologii.
Z tej racji np. kampania medialna – promująca w sposób konsekwentny i nowoczesny życie jako najwyższą wartość – mogłaby być prawdopodobnie bardziej skuteczna społecznie niż wszystkie ustawy i wyroki Trybunału razem wzięte, pomimo, że media prowadzą systematyczną kampanię w przeciwnym kierunku. Pogląd, że prawo stanowi najdoskonalsze narzędzie oddziaływania na stosunki społeczne, ma korzenie marksistowskie. Zdrowe społeczeństwo cechuje poszanowanie norm moralnych, wierność obyczajom tradycji i kulturze. Prawo winno być zgodne z moralnością, jednak to moralność powinna kształtować prawo, a nie odwrotnie.
Jak czytać obecne wydarzenia w kontekście biblijnym? Jakie wątki historii zbawienia powinny oświetlić to, co widzimy wokół? Jakie słowa Pisma Świętego powinny towarzyszyć dziś wierzącym, by szli przed siebie zachowując chrześcijańską radość i nadzieję?
Gdy szukam starotestamentalnych analogii ilustrującej naszą dzisiejsza sytuację, to poniekąd narzuca mi się wymowna scena z epoki Sędziów: „Służył lud Panu po wszystkie dni życia Jozuego i po wszystkie dni starszych, którzy żyli po śmierci Jozuego i którzy oglądali wszystkie dzieła Pana, jakich dokonał dla Izraela. […] A gdy całe to pokolenie połączyło się ze swoimi przodkami, nastało inne pokolenie, które nie znało Pana ani też tego, co uczynił dla Izraela. Wówczas Izraelici czynili to, co złe w oczach Pana i służyli Baalom. Opuścili Boga swoich ojców, Jahwe, który ich wyprowadził z ziemi egipskiej, i poszli za cudzymi bogami, którzy należeli do ludów sąsiednich. Oddawali im pokłon i drażnili Pana. […] Wówczas zapłonął gniew Pana przeciwko Izraelitom, tak że wydał ich w ręce ciemiężców, którzy ich złupili, wydał ich na łup nieprzyjaciół, którzy ich otaczali, tak że nie mogli im się oprzeć. We wszystkich ich poczynaniach ręka Pana była przeciwko nim na ich nieszczęście, jak to Pan przedtem im zapowiedział i jak im poprzysiągł” (Sdz 2,7.10-12; 14-15). Brak osobistego doświadczenia dobroci Bożej łatwo prowadzi nas do lekceważenia samego Boga.
Z kolei z pism nowotestamentalnych niezwykle pouczająca dla mnie i podnosząca nas na duchu jest Łukaszowa przypowieść. Jestem przekonany, że żadna bieżąca sytuacja, nie może nas wpędzać w depresję, nie może nas pozbawić nadziei, jaką złożyliśmy w Chrystusie. On do każdego z nas, grzeszników, wychodzi z miłosierdziem: „Zbliżali się do Niego wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie: ‘Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi’. Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: ‘Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: ‘Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła’. Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łk 15,1-7).
Źródło: KAI – 3 listopada 2020 r.