Friends HLILogoHLI Human Life International - Polska
Polski serwis pro-life

Jedną z kluczowych instytucji w amerykańskim systemie politycznym zajmuje Sąd Najwyższy USA. W ciągu ostatniego półwiecza jego rola wzrosła tak bardzo, że arbitralnie przejął on na siebie część kompetencji władzy ustawodawczej. Wiele praw obowiązujących obecnie w Stanach Zjednoczonych nie zostało bowiem uchwalonych przez demokratycznie wybranych przedstawicieli narodu, lecz wprowadzonych na mocy wyroków Sądu Najwyższego, jak np. legalizacja aborcji w 1973 roku czy prawne zrównanie związków jednopłciowych z małżeństwami w 2015 roku.

Nowa nominacja do najważniejszego gremium sędziowskiego staje się przyczyną kolejnych sporów między dwiema głównymi siłami politycznymi w USA. Stało się wręcz niepisaną regułą, iż republikańscy prezydenci powołują konserwatywnych sędziów, a demokratyczni – liberalnych.

Wielkie nadzieje i wielkie rozczarowanie

Kiedy Donald Trump mianował do Sądu Najwyższego w roku 2017 Neila Gorsucha, a w 2018 – Bretta Kavanaugha, amerykańskie środowiska pro-family i pro-life uznały to za wielki sukces. Spodziewano się, że nowi sędziowie będą w stanie zahamować prawną ofensywę rewolucji obyczajowej, wymierzoną w rodzinę, nienaruszalność ludzkiego życia czy wolność sumienia, słowa i wyznania. Ich optymizm spowodowany był faktem, że w 9-osobowym składzie sędziowskim konserwatyści osiągnęli nad liberałami przewagę głosów 5:4.

Ostatnie dwa tygodnie przyniosły jednak Donaldowi Trumpowi i sympatyzującym z nim środowiskom aż trzy gorzkie rozczarowania, związane z trzema wyrokami Sądu Najwyższego.

Najpierw 15 czerwca sędziowie stosunkiem głosów 6:3 orzekli, że nie można zwolnić nikogo z pracy z powodu jego „orientacji seksualnej” lub „tożsamości płciowej”. W taki właśnie sposób zinterpretowali oni ustawę o prawach obywatelskich z roku 1964, która przewidywała zakaz dyskryminacji w miejscu pracy m.in. z powodu rasy lub płci.

Dla Trumpa wyrok Sądu Najwyższego był dużym ciosem, ponieważ trzy dni wcześniej jego administracja odwołała przepisy wprowadzone przez Baracka Obamę, które narzuciły ideologię gender w systemie opieki zdrowotnej. 12 czerwca Departament Zdrowia Stanów Zjednoczonych wydał mianowicie postanowienie, w którym precyzował, że dyskryminacja z powodu płci ma być rozumiana w sensie naukowym (jako płeć biologiczna), a nie w sensie ideologicznym (jako „tożsamość płciowa”). Wydana trzy dni później decyzja Sądu Najwyższego de facto uczyniła ten przepis martwą literą.

Ogłoszony przez sędziów wyrok wywołał olbrzymie rozczarowanie w kręgach amerykańskich konserwatystów. Zdaniem takich osób, jak m.in. Rod Dreher, R. R. Reno, Josh Hawley, Hadley Arkes czy R. S. Ghio, decyzja będzie miała dalekosiężne i tragiczne konsekwencje dla życia publicznego, ponieważ odda kolejne mechanizmy przymusu obywatelskiego w ręce działaczy LGBTQ oraz doprowadzi do erozji wolności religijnej w USA.

Zdrada” konserwatywnych sędziów?

Interpretacja prawa w duchu ideologii gender stała się możliwa dzięki przejściu na stronę liberalną dwóch „konserwatywnych” sędziów: prezesa Sądu Najwyższego Johna Robertsa, mianowanego przez George’a W. Busha, oraz Neila Gorsucha, mianowanego przez Donalda Trumpa. Zwłaszcza postawa Gorsucha została odebrana w środowiskach konserwatywnych jako zdrada. Michael Warren Davies swój tekst w „Crisis Magazine” zatytułował wymownie „Et tu, Gorsuch?”, nawiązując do słów Juliusza Cezara, pchniętego nożem przez zdrajcę Brutusa.

Zaskoczeniem okazało się również zdanie odrębne zaprezentowane przez innego nominata Trumpa – Bretta Kavanaugha, uchodzącego powszechnie za „konserwatywnego jastrzębia”. Oświadczył on, że był przeciwko przeforsowanej ostatecznie interpretacji ustawy, ale tylko z powodów proceduralnych. Jego zdaniem bowiem o tego rodzaju sprawach powinien rozstrzygać Kongres, a nie Sąd Najwyższy. Generalnie jednak poparł samą treść wyroku, mówiąc m.in.: Niezależnie od mojego zaniepokojenia przekroczeniem przez Sąd konstytucyjnego podziału władzy, należy docenić ważne zwycięstwo, jakie osiągnęli dziś amerykańscy homoseksualiści i lesbijki. Miliony amerykańskich gejów i lesbijek ciężko pracowały przez wiele dziesięcioleci, aby osiągnąć równe traktowanie pod względem faktycznym i prawnym. Wykazali się oni niezwykłą wizją, wytrwałością i rzutkością, walcząc często z wielkimi przeciwnościami na polu ustawodawczym i sądowym, nie wspominając już o codziennym życiu. Mają przekonujące argumenty polityczne i mogą pochwalić się dzisiejszym wynikiem. Uważam jednak, że zgodnie z konstytucyjnym podziałem kompetencji dokonanie zmian jest zadaniem Kongresu, a nie tego Sądu. Muszę jednak z szacunkiem odnieść się do wyroku Sądu.

Rozgoryczenie Donalda Trumpa

Trzy dni po tej decyzji, 18 czerwca, Sąd Najwyższy stosunkiem głosów 5:4 wydał kolejny niekorzystny wyrok dla obecnej administracji Białego Domu, tym razem przewidujący większą ochronę prawną dla nielegalnych imigrantów. Znów wbrew oczekiwaniom obozu republikańskiego zagłosował prezes Sądu Najwyższego John Roberts.

W swoim komentarzu na Twitterze Donald Trump napisał, że ostatnie postanowienia tego gremium w kilku sprawach pokazują, iż potrzebujmy nowych wyroków Sądu Najwyższego. Jeśli radykalna lewica demokratów przejmie władzę, pożegnamy się z drugą poprawką, prawem do życia, bezpieczeństwem granic, wolnością wyznania i wieloma innymi rzeczami - napisał Donald Trump.

Konstytucyjne prawo do aborcji?

Okazuje się jednak, że nie trzeba było czekać do wyborczego zwycięstwa demokratów, by przeżyć kolejne rozczarowanie wyrokiem Sądu Najwyższego. 29 czerwca sędziowie uchylili mianowicie stosunkiem głosów 5:4 ustawę o ochronie życia uchwaloną przez stan Luizjana.

Wspomniana ustawa nie zakazywała bynajmniej uśmiercania dzieci poczętych, a jedynie wymagała od klinik aborcyjnych, by porozumiały się z pobliskimi szpitalami, żeby te mogły przyjąć matki, których stan zdrowia pogorszy się podczas aborcji. Nawet to okazało się jednak nie do przyjęcia dla większości sędziów, którzy uznali, że wspomniana ustawa ogranicza konstytucyjne prawo kobiet do aborcji.

Tym, który ponownie rozczarował konserwatystów, był prezes Sądu Najwyższego John Roberts. Ich zaskoczenie było tym większe, że w identycznej sprawie z 2016 roku, tyle że dotyczącej ustawy o ochronie życia w stanie Teksas, zagłosował on zupełnie inaczej, popierając rozwiązania pro-life (inna sprawa, że jego głos okazał się wówczas nieistotny, ponieważ ustawa przepadła stosunkiem głosów 3:6, a było to jeszcze przed nominacjami Donalda Trumpa).

Konserwatyści nie zamierzają jednak składać broni. Wiedzą, że najstarsi wiekiem członkowie Sądu Najwyższego to mianowani przez Billa Clintona liberałowie: 87-letnia Ruth B. Ginsburg i 81-letni Stephen Breyer. Ich stan zdrowia pogarsza się i prawdopodobnie już wkrótce – w czasie kolejnej kadencji prezydenckiej – przejdą na emeryturę. Kluczowe znaczenie ma więc to, kto zostanie w listopadzie lokatorem Białego Domu. Środowiska pro-life i pro-family prowadzą już aktywną kampanię na rzecz Donalda Trumpa. Tym razem chcą mieć jednak większy wpływ na wytypowanie bardziej przewidywalnych kandydatów do Sądu Najwyższego, by zapobiec kolejnym niespodziankom ze strony rzekomych konserwatystów. Stawką jest bowiem przyszłość Ameryki.

Źródło: WPolityce, wg. artykułu Grzegorza Górnego – 1ipca 2020 r.

 

We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.