Friends HLILogoHLI Human Life International - Polska
Polski serwis pro-life
zdj. Youtube-Grupa-Proelio/radiomaryja.pl

        Z powodu ciężkiej wady serca lekarze nie dawali Ani jakichkolwiek szans na przeżycie i namawiali rodziców na jej zabicie jeszcze przed urodzeniem. Tymczasem po przyjściu na świat dziewczynki okazało się, że wada zniknęła, a serce jest wyjątkowo silne. Gdybyśmy posłuchali lekarzy namawiających do aborcji, nie byłoby dziś naszej wspanialej Ani – mówią Agnieszka i Andrzej Janczurowie. „Ania – w Miłosierdziu Bożym zawsze jest nadzieja”

to nowy reportaż Damiana Żurawskiego zrealizowany dzięki Fundacji Grupa Proelio.

Agnieszka i Andrzej Janczurowie to małżeństwo z 11-letnim stażem. Są rodzicami trójki dzieci: Karola (10 lat), Ani (8 lat) i Joasi (6 lat). Historia Ani rozpoczyna się już w pierwszych tygodniach ciąży. To kolejny przykład na zwycięstwo życia nad śmiercią – stanowczego odrzucenia zabicia dziecka przed narodzeniem, nazywanego dziś „aborcją”.

– W 10 tygodniu ciąży trafiliśmy na badania prenatalne. Okazało się, że Ania ma wadę serca oraz występuje bardzo duże prawdopodobieństwo zespołu Downa. Pani doktor kilka razy namawiała nas na „usunięcie ciąży” – mówią Agnieszka i Andrzej Janczurowie.

Rodzice Ani stanowczo powiedzieli, że nie zgadzają się na zabicie dziewczynki. Naturalnym było dla nich to, że nawet jeśli dziecko urodzi się bardzo chore, to chcą je przyjąć i wychować. Lekarka była zdziwiona odmową tzw. aborcji i jeszcze wiele razy namawiała Agnieszkę i Andrzeja na zabicie dziecka czyli jak mówiła „usunięcie ciąży” (przyp. red. usunąć można np. ząb czy znamię, a dziecko się zabija}

Zdziwiłam się, że tak to wygląda: jeżeli kobieta słyszy bardzo trudną do przyjęcia informację, że dziecko jest nieuleczalnie chore, pierwszym rozwiązaniem, jakie się jej podsuwa jest usunięcie tego dziecka. Nie mówi się jej, że są inne możliwości. A tych możliwości jest dużo. Różne są ścieżki Pana Boga, należy ufać do samego końca. W Miłosierdziu Bożym zawsze jest nadzieja – dodała mama.

Państwo Janczurowie zmienili lekarza, ale diagnoza bardzo poważnej wady serca wielokrotnie potwierdzana była także na kolejnych etapach ciąży.

– Kiedy zostało kilka dni do porodu, pani doktor wzięła mnie na badanie i powiedziała, że nic się nie da zrobić. W żołnierskich słowach dała mi do zrozumienia, jaka przyszłość czeka Anię: „Mieliśmy tu takie dziecko. Ono urodziło się w czwartek, zmarło w sobotę”. To była jasna informacja, że na taki scenariusz mam się przygotować – wspomina Agnieszka.

HLHS, a więc brak lewej połowy serca, zwężenie aorty, niefunkcjonujące zastawki. Z każdym badaniem dochodziły kolejne niepokojące diagnozy.

– To był dla mnie czas głębokiej refleksji religijnej. Dotychczas uważałam, że moja wiara to jest moja sprawa: „Nie będę poruszać w towarzystwie takiego tematu, bo być może ktoś sobie tego nie życzy; nie będę prosiła kogoś o modlitwę”.  Historia naszej córeczki pokazała, w jak dużym byliśmy błędzie. Jak dowiadywaliśmy się o tym, jak jej serduszko coraz gorzej funkcjonuje, prosiliśmy o modlitwę praktycznie każdego. Nie tylko modliła się rodzina, nasi znajomi i przyjaciele. Jeden ze znajomych księży wysłał informację do wspólnoty Domowego Kościoła. W najodleglejszych częściach naszego kraju były osoby, które otrzymawszy wiadomość, modliły się za nasze dziecko. Powstała ogromna wspólnota modlitwy w jednej intencji: uzdrowienia naszej Ani. Poczułam wtedy siłę modlitwyakcentowała Agnieszka.

– Miałem podobnie jak żona – raczej nie rozmawiałem o wierze z nikim. W tym przypadku totalnie się coś zmieniło (…). Wtedy jeszcze trenowałem boks. Podszedłem do mojego trenera (z tatuażami): „Wiesz co, stary, nie wiem, czy jesteś wierzący, ale mam problem z dzieckiem, jakbyś jakąś dziesiątkę powiedział”. „Pewnie, że wierzący, mój brat jest księdzem” – zaskoczył mnie. I często było takie zaskoczenie (…). Starałem się prosić o modlitwę każdego, kogo spotykałem. Nikt nam nie odmówił – podkreślił Andrzej.

– Jeśli wyjdzie się do ludzi z otwartym sercem, to też te otwarte serca się napotka – dodała żona.

Rodzice szukali pomocy lekarskiej w wielu miejscach, ale każdy rozkładał ręce. Agnieszka zapytała jedną z lekarek, czy jest chociaż 1 proc. szansy na przeżycie dziecka. „Nie ma takiej możliwości” – odparła specjalistka.

Wtedy poszłam do kaplicy, popłynęły mi łzy i powiedziałam: „Panie Boże, zrób co zechcesz. Jestem gotowa na wszystkie możliwości. Jestem gotowa Ci ją oddać tuż po urodzeniu”. Mąż w tym czasie w domu modlił się tak samo. Po nocy obudziłam się z nową siłą do działania. Wiedzieliśmy, że jest taki profesor Edward Malec, Polak, który pracuje w Niemczech, i tam operuje dzieci z dokładnie tą wadą, jaką miała Ania. Wydawało nam się, że wyjazd tam jest właściwie niemożliwy, a koszty są tak duże, że nie będziemy w stanie ich pokryć. W ogóle nie mogliśmy też znaleźć do niego kontaktu. A po tej modlitwie wieczornej pierwszą informacją, jaką zobaczyłam w internecie, był właśnie kontakt do kliniki i profesora. Wysłaliśmy tam wszystkie dokumenty i czekaliśmy na odpowiedź. Jeszcze w tym samym dniu profesor osobiście oddzwaniał do mężaprzekazała Agnieszka Janczura.

– Profesor oddzwonił i powiedział, że jest to bardzo ciężki przypadek HLHS, ale podjąłby się jeszcze operacji. Dodał, że niestety to jest taka wada, gdzie dziecko nie może być urodzone gdzie indziej, niż tam gdzie będzie operowane. „Musicie przyjechać do mnie jak najszybciej, bo to jest końcówka ciąży. Dziecko musi się urodzić u mnie w szpitalu i wtedy będziemy próbowali operować” – usłyszeliśmy od prof. Edwarda Malcarelacjonował mąż.

Operacja miała kosztować 300 tys. złotych. Państwo Janczurowie mieli dwa dni na zebranie potrzebnych pieniędzy.

– Cudem udało nam się zebrać potrzebną kwotę – mówili.

W Niemczech okazało się, że u Ani nastąpiło niedotlenienie mózgu, a więc dziewczynka mimo licznych wad fizycznych będzie jeszcze niepełnosprawna intelektualnie.

– Kiedy zaczęły się skurcze, serce małej Ani zaczęło stawać. Podjęto decyzję o cesarskim cięciu – powiedział Andrzej Janczura.

Działania w niemieckiej klinice nabrały tempa. Rodzice mieli ogromne pragnienie, by ochrzcić Anię tuż po urodzeniu.

– Nie było możliwości, by mąż mógł Anię ochrzcić, bo córeczka musiała być szybko podpięta do specjalistycznego sprzętu, żeby dożyła operacji i nikt z zewnątrz nie mógł tam wtedy wchodzić. Zapytaliśmy lekarzy, czy w takim razie oni mogliby ochrzcić nasze dziecko. Popatrzyli na nas zdziwieni, akurat nie byli wierzący, ale ponieważ pacjenta traktuje się tam jak klienta, to powiedzieli: „Jeżeli państwo sobie tego życzą, to oczywiście możemy ją ochrzcić”. Prosiłam, by zanim podejmą jakąkolwiek reanimację, by pierwszą czynnością był chrzest. Zgodzili się. „Tylko proszę nam powiedzieć, co my mamy zrobić” – mówili lekarze. Szybko na google translate przetłumaczyliśmy formułę chrzcielną na język niemiecki, zapisaliśmy ją na wyrwanej z zeszytu kartce; w drugiej ręce mieliśmy słoiczek z wodą świeconą: „Proszę wodę wylać na głowę, a to przeczytać”. Wierzymy, że tak się stało”wskazała Agnieszka.

Lekarze powiedzieli rodzicom, że po godzinie od urodzenia będą mogli zobaczyć Anię. Minęło o wiele więcej czasu.

– Przyszli po nas po czterech godzinach. Żonę wwieziono na łóżku do sali. Wchodzimy, a tam była masa pielęgniarek i lekarzy. Wszedł z nami prof. Malec. Jego pierwsze słowa były takie: „Proszę państwa, dzisiaj wszystko wygląda zupełnie inaczej niż wczoraj. Najprawdopodobniej wyjedziecie stąd bez żadnej operacji”. Ugięły się pode mną nogi. Zapytałem jak to możliwe. Profesor odpowiedział, że nie mają pojęcia. Pokazali nam USG. Prawa część serca Ani, która była 2,5 razy za duża – zmalała do normalnych rozmiarów; gula na sercu zniknęła, aorty nie były zwężone, wszystkie zastawki działały książkowo i – co najważniejsze – lewa połowa serca, której nie było – pojawiła się. Nie było także śladów po niedotlenieniu mózgu, nie było żadnych wad genetycznych, absolutnie nic – opowiadał Andrzej.

Ania jest bardzo energicznym dzieckiem, a serce – co potwierdzili badaniami lekarze – ma silne jak sportowcy. Jest wesoła, uśmiechnięta, wysportowana.

– Jest wielkim darem od Pana Boga. Historia Ani pokazuje, że cuda, o których czytamy w Biblii, zdarzają się także w XXI w. Miłosierdzie Boże, o którym czytamy m.in. u s. Faustyny to Prawda, której warto bezgranicznie zaufać. Człowiek najczęściej myśli gdzieś po swojemu, układa drogi w życiu według własnego planu, ale plan Boży, który nie zawsze jest oczywisty, okazuje się dla nas najlepszy – zaznaczyli rodzice Ani.

 

[Za: Fundacja Grupa Proelio/radiomaryja.pl]

We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.