– Dziś bardzo ważna jest jedność ruchu pro-life i pozytywny przekaz. Pokazywanie, że obrona życia służy ludziom w najtrudniejszych sytuacjach życiowych; że to jest pochylenie się z miłością i troską nad dzieckiem i matką – mówi Ewa Kowalewska, prezes Human Life International Polska.
W rozmowie z KAI opowiada o tym, że impulsem do zaangażowania stało się dla niej przekonanie, że wobec tego, co się dzieje, nie można stać z boku, a bierność czyni nas współodpowiedzialnymi za zło. Ewa Kowalewska, która wraz z mężem została uhonorowana Krzyżem Papieskim Pro Ecclesia et Pontifice podkreśla, że ta nagroda, jest wyróżnieniem, dla wszystkich, którzy angażują się dla sprawy obrony życia i rodziny. – Nikt nie zmienia świata sam! – mówi.
- Odbiera Pani wraz z mężem Lechem nagrodę „Pro Ecclesia et Pontifice”. Odbierają ją Państwo razem. Jakie to ma dla Was znaczenie?
– Nagroda jest dla każdego z nas osobno, ale otrzymujemy ją razem. Taka sytuacja nie zdarza się często. My z mężem zawsze działaliśmy razem, jednocześnie się uzupełniając. Ja jestem polonistką, dziennikarzem katolickim. Mój mąż to inżynier elektronik – informatyk. Zna doskonale angielski, ja całkiem nieźle rosyjski. Mamy podział ról. Każdy wie, co do niego należy, choć jak trzeba, zawsze może liczyć na wsparcie drugiego. To działa!
Bardzo mi zależy, aby podkreślić, że nikt nie jest w stanie zmieniać świata sam. Jeżeli człowiek angażuje się w jakąś ważną misję, musi to robić z innymi. Ta jedność i współpraca daje olbrzymią skuteczność. Ta nagroda, którą dostajemy, i która jest też pewnym miłym podsumowaniem naszej działalności, jednocześnie jest dla wszystkich, którzy z nami współpracowali i pracują. To bardzo różne środowiska i w Polsce, i za granicą. Tworzą one szczególny wymiar wspólnoty Kościoła. Dla mnie zawsze było niesłychanie ważne, żeby się łączyć, żeby działać wspólnie, żeby się wspierać. Żeby sobie nie przeszkadzać, tylko iść razem. Dlatego wiele tak rzeczy się udało!
Są Państwo współtwórcami środowiska pro-life w Polsce po 1989 r. Co skłoniło Państwa do zaangażowania się na rzecz obrony życia?
III RP to jest nasz czas, a czasu sobie nie wybieramy. Zdążyliśmy doświadczyć tego, co było związane z aborcją w czasach komuny. Jestem przekonana, że przeżyłam dzięki temu, że urodziłam się przed 1956 rokiem, gdy wprowadzono w Polsce ustawę legalizującą ten proceder.
Ślub wzięliśmy w 1977 roku. Zaangażowaliśmy się w promocję rodziny i pracę w duszpasterstwie rodzin jako doradcy życia rodzinnego. Czym jest małżeństwo? Czym jest rodzina? Jak budować na dobrych wartościach? Jak zdobywać wiedzę, aby mieć świadomość własnej płodności? – to były nasze tematy. W poradni rodzinnej przy katedrze oliwskiej pracowaliśmy 25 lat. Tam też po raz pierwszy zetknęliśmy się z ludźmi doświadczającymi skutków aborcji.
Kolejna inspiracja przyszła ze strony „Solidarności”. Mieszkaliśmy w Gdyni. Ja jeszcze przed maturą w 1970 r. widziałam z okna przemarsz robotników, w którym niesiono zabitego chłopaka na drzwiach. To wszystko, co się w kolejnych latach działo w stoczni było dla nas bardzo ważne. To było nasze! Gdy „Solidarność” zaczęła się upominać o ochronę rodziny i życia, uważaliśmy, że tę sprawę trzeba za wszelką cenę wesprzeć.
Czasem jednak Pan Bóg prowadzi dziwnymi drogami. Mnie na początku odrzucało od tematu aborcji. Patrzyłam na zdjęcia poszarpanych dzieci i myślałam – to jest masakra. Ja tego nie robię, to mnie nie dotyczy, to nie moja sprawa – dlaczego ja mam się tym zajmować?
To, co nas ostatecznie skłoniło do zaangażowania, wydarzyło się na międzynarodowym kongresie w Chorwacji, w Zagrzebiu. Uczestniczyliśmy tam w wykładzie wybitnego amerykańskiego lekarza, ginekologa-położnika, dr. Jacka Willke. Mąż po raz pierwszy w życiu tłumaczył ten wykład symultanicznie. Ja siedziałam na sali – modliłam się za niego i musiałam wszystkiego wysłuchać. To był racjonalny, medyczny wykład bez emocji. Moim zdaniem dr Willke był najlepszym na świecie edukatorem wyjaśniającym zagadnienia pro-life. Pomyślałam – nie mogę powiedzieć, że niczego nie wiem. Ale jeżeli wiem i nic z tym nie zrobię, to będę za to odpowiedzialna. Nie chcę tak!
Te koszmarne zdjęcia wystarczy zobaczyć tylko raz. Ten, kto ma wrażliwe sumienie, wyciągnie wnioski. Jednak dłuższa ekspozycja bez jednoczesnej edukacji, może powodować odwrotny efekt – odrzucenia, emocjonalnej negacji, a nawet przywyknięcia i obojętności.
Zaczęliśmy się wtedy zastanawiać, co robić i wymyśliliśmy, że przetłumaczymy na język polski książkę autorstwa dr. Willke i jego żony Barbary Aborcja. Pytania i odpowiedzi. To już wówczas był światowy hit.
Nie mieliśmy doświadczenia, więc wielu przyjaciół nam pomagało. Na przykład Antoni Szymański napisał dodatkowy rozdział do tej książki na temat sytuacji w Polsce. Tak się poznaliśmy i powstała wieloletnia przyjaźń i współpraca. Ta książka została wydana, gdy Sejm ogłosił konsultacje społeczne w związku z debatą nt. ochrony życia. Kolejne fragmenty publikowane były w poczytnym tygodniku Młoda Polska. Wielu posłów, biorących udział w debacie, cytowało książkę dr. Willke’go – bardzo konkretne, logiczne argumenty. Jako redaktor tej książki wiem, że po przestudiowaniu jej nie bałam się już żadnego pytania.
Udało się nam zorganizować pobyt dr. Willke’go i jego żony w Polsce oraz wizytę w Sejmie. Miało to ogromny walor edukacyjny. My, Polacy, byliśmy odcięci od wielu informacji. Zabraniano nam nawet używania prawidłowego języka. Na przykład, gdy w mediach pojawiało się określenie matka na kobietę w ciąży, natychmiast ingerowała cenzura, zmieniając to wyrażenie na przyszła matka.
Podjęliście też Państwo działalność pro-life w krajach byłego ZSRR. Jak to się zaczęło?
– W 1992 roku, podczas batalii o wprowadzenie ustawy chroniącej życie, do Polski przyjechał o. Paul Marx OSB – (benedyktyn), prezydent amerykańskiej organizacji Human Life International. Zaszczepiał on idee ochrony życia w różnych krajach. Szukał punktu zaczepienia dla prowadzenia tej misji w krajach b. ZSRR. Tam sytuacja była dramatyczna. Na statystyczną kobietę przypadało aż 7 aborcji…
My z mężem byliśmy wcześniej w Moskwie na pierwszym w historii kongresie pro-life organizowanym z dr. Willke. O. Marx nalegał, abyśmy poprowadzili tę misję. Początkowo bardzo się opieraliśmy, gdyż oczekiwaliśmy właśnie narodzin syna. Ostatecznie jednak podjęliśmy się tego zadania, a ja zostałam dyrektorem biura, które powstało w Gdańsku. Dzisiaj nosi ono nazwę dla Polski: Klub Przyjaciół Ludzkiego Życia – HLI Polska. Minęło już ponad 30 lat…
Postawiliśmy na szkolenia, na przygotowywanie liderów, instruktorów, opierając się na doświadczeniach polskiego duszpasterstwa rodzin, według systemu, który funkcjonuje do dzisiaj i który opiera się na pomyśle kard. Wyszyńskiego, kard. Wojtyły i prof. Wandy Półtawskiej.
Wiedzieliśmy, że ten sposób daje szansę na zmianę mentalności. Kobieta, która posiada wiedzę na temat swojego cyklu i wie, kiedy jest płodna a kiedy nie, przestaje się bać i zwraca się ku życiu. Na nasze szkolenia przyjeżdżało wiele osób z różnych krajów. Były lekarki z Tatarstanu, które wyznawały islam. Przyjeżdżali lekarze z Jakucji, Łotwy, Estonii, Uzbekistanu, liderzy z Kazachstanu itd. Tak mniej więcej w połowie szkolenia ludzie otwierali się, zaczynali zadawać pytania. Wiele osób, także lekarzy, płakało i pytało, dlaczego nikt im o tym wcześniej nie powiedział.
Później podobne szkolenia były już organizowane na Wschodzie przez wyszkolonych przez nas instruktorów. Udało się zrobić bardzo wiele. Teraz jednak muszą już sobie radzić sami. Z powodu wojny wszystkie kontakty się urwały. Myślę jednak, że budowanie świadomości cywilizacji życia i miłości, jest największym działaniem na rzecz pokoju.
Działalność Pani i Pani Męża jest niezwykle bogata. Co uważa Pani za najistotniejsze?
Najważniejsze jest to, że odpowiedzieliśmy Panu Bogu Tak!. Chociaż to nie było łatwe i, jak mówiłam, był moment, że mocno się przed tym broniliśmy. Największa satysfakcja jest nie z tego, co myśmy zrobili, ale z tego, gdzie On nas posłał, jakie ścieżki otworzył i jak wielkie to przyniosło owoce. W życiu bym nie wpadła na to, że przejadę milion kilometrów i że tyle rzeczy uda się zrobić.
Ważne było także to, że jeżdżąc po świecie przekazywaliśmy doświadczenie Polski, która po 37. latach narzuconej aborcji potrafiła przejść na stronę życia i zmienić prawo. Mówiliśmy, że można wprowadzać zmiany w dobrym kierunku, że są pozytywne efekty. Jeździliśmy po to, aby się spotykać z ludźmi. Mam takie doświadczenie, że ludzie z różnych stref klimatycznych, kultur, różnych wyznań, którzy angażują się w obronę życia, tworzą bardzo specyficzną wspólnotę, jakby wielką międzynarodową rodzinę.
Z biegiem lat do Domu Ojca odszedł dr Willke i jego żona, o Marx i wielu, wielu liderów. My też jesteśmy coraz starsi. Przychodzi następne pokolenie, które powinno stanąć na straży cywilizacji życia. Mam świadomość, jak ważne jest, aby nasze doświadczenie, umiejętności i misję przekazać młodym następcom. Czy nam się uda? – tego nie wiem!
Jak udało się Państwu pogodzić swoje zaangażowanie z życiem rodzinnym?
– To było wyzwanie! Po urodzeniu pierwszej córki przez 14 lat byłam w domu. Nie pracowałam zawodowo, byłam do dyspozycji dzieci. Miałam też możliwość podejmowania dodatkowych zadań, np. przygotowanie wydania książki czy praca w Poradnictwie Rodzinnym. Gdy urodził się syn, najstarsza córka miała już 14 lat. Miałam też olbrzymie szczęście, ponieważ oprócz mojej mamy Pan Bóg postawił na mojej drodze kochającą Ciocię Różę, która była dla moich dzieci najukochańszą mamą i babcią. Bez jej pomocy nie dałabym rady!
Były momenty, że musieliśmy wyjeżdżać – zawsze razem. Odwiedziła nas jedna z ciotek i prowokująco zapytała najstarszej córki: Rodziców ciągle nie ma, ciągle są zajęci. Nie masz pretensji? A ona na to: Jakbym nie wiedziała, co robią, to bym im dała popalić. Ale wiem, co robią i gorąco to popieram, bo wiem, że chodzi o dzieci! To potem krążyło jako anegdota rodzinna.
Pewnie, były i trudniejsze momenty. Ale nasze dzieci to wytrzymały, za co jesteśmy im bardzo wdzięczni. Popierają sprawę obrony życia, pomagają nam. Zachowały wiarę, co dla nas jest niesłychanie ważne. Jesteśmy z nich dumni. W tej chwili bardzo często jest tak, że to oni załatwiają różne ważne sprawy.
Ważne jest pokazywanie dzieciom, w co angażują się rodzice nie dla siebie, ale dla innych, którzy są w potrzebie. To jest tez bardzo wychowawcze. Pokazuje przestrzeń ukierunkowującą młodego człowieka na zaangażowanie społeczne. Chyba nam się to udało.
W jakiej sytuacji są dziś obrońcy życia w Polsce?
– Żyjemy w czasie wielkiej próby. To nie jest łatwy czas. Mamy wiele trudnych sytuacji, dochodzi do konfrontacji, ale wciąż jako większość Polaków mamy mocny fundament, na którym można się oprzeć i budować cywilizację życia.
Naszym wielkim sukcesem jest ogromna zmiana w świadomości społecznej w Polsce, jaka się dokonała w okresie przemian. Już na początku lat 90 –tych obserwowaliśmy gwałtowny spadek liczby aborcji – gdy zaczęła się dyskusja na ten temat. Dziś, wbrew opinii feministek, 70 proc. polskiego społeczeństwa nie chce aborcji na życzenie i aborcji z przyczyn społecznych. To potwierdzają w pełni wiarygodne badania CBOS-u.
Bardzo ważna jest także jedność pomiędzy liderami ruchu pro-life. Jeśli będziemy w jedności – będziemy szli do przodu. Potrzebna nam jedność w różnorodności.
Ogromnie istotne jest także, aby zachować chrześcijańskie spojrzenie na całą sprawę i Zło dobrem zwyciężać. Naszym patronem od momentu beatyfikacji jest bł. ks. Jerzy Popiełuszko. On postawił na Pana Boga, nie cofnął się i zapłacił wielką cenę – jednak wygrała sprawa obrony życia i godność człowieka. Pamiętajmy o tym!
Musimy pokazywać, że ruch pro-life jest dla człowieka – dla matki, ojca i poczętego dziecka! Chcemy z miłością pomagać w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji w przeciwieństwie do zwolenników aborcji, którzy proponują tylko jedno możliwe rozwiązanie, jakim jest zabicie dziecka i okaleczenie kobiety.
Jest niesłychanie ważne, żeby iść tą pozytywną drogą, aby pokazywać to, co jest dobre i piękne, używać pozytywnego języka, bo to pociąga młodego człowieka. Tego nas uczył śp. prof. Włodzimierz Fijałkowski. Obrońca życia to ktoś, który z troską pochyla się nad cierpiącym człowiekiem, nad zagrożonym dzieckiem i nad jego matką, która jest tak wystraszona, że może popełnić błąd. Można na niego liczyć!
Źródło: KAI/HLI, wywiad przeprowadziła Maria Czerska – 19 czerwca 2024 r.