Jedną z pierwszych decyzji nowego Parlamentu było uchwalenie ustawy o refundacji procedury in vitro z budżetu Państwa, na którą przeznaczone będzie nie mniej niż 500 milionów złotych.
Dlaczego z tej decyzji się nie cieszę? Przecież dzięki niej pary, które pragną mieć dziecko i obdarzyć je miłością, a mają trudności w naturalnym poczęciu, będą w końcu miały szansę, aby zostać mamą i tatą.
Tak, rozumiem to. Pragnienie potomstwa to jedno z najbardziej szlachetnych i pięknych rzeczy, jakiego doświadcza kobieta i mężczyzna – w jakiś sposób dopełnia tę miłość, w jakiś sposób kompletuje rodzinę. Problemy z płodnością to niejako choroba cywilizacyjna, która sprawia wiele bólu, która nawet potrafi rozbić kiedyś szczęśliwe małżeństwa. Niestety w takich sytuacjach sięga się bezrefleksyjnie po in vitro, nawet nie próbując zdiagnozować, dlaczego dwójka młodych i (pozornie) zdrowych ludzi nie może naturalnie począć dziecka.
Dlatego martwię się, że osoby decydujące się na procedurę in vitro nie do końca zdają sobie sprawę z jej konsekwencji.
Kliniki ją oferujące nierzadko reklamują się jako gwarantujące 100% skuteczność. W jaki sposób to osiągają albo raczej próbują osiągnąć?
Mówiąc w pewnym uproszczonym skrócie, kobieta poddana terapii hormonalnej tworzy wiele komórek jajowych, które następnie są zapładniane pod mikroskopem na szkle (stąd in vitro) nasieniem pobranym od mężczyzny. Doprowadza się do poczęcia nierzadko kilkunastu dzieci w embrionalnej fazie rozwoju, które nie tylko Kościół, ale nauka uważa za ludzi (dość powiedzieć, że w UE eksperymenty na embrionach, które prowadzą do ich zniszczenia są zakazane i nie mogą być przez UE finansowane).
Te kilka, kilkanaście embrionów sprawdza się w inkubatorze pod kątem podziału, jak rokują i następnie wybiera się (selekcjonuje) te najlepsze i wprowadza się, aby zagnieździły się w macicy (czasem więcej niż jeden, aby docelowo pozostałe usunąć, jak ustali się zwycięzcę).
Co się dzieje z resztą? Jeżeli nie zginą i mają szczęście to są zamrażane i odpłatnie przechowywane przez klinikę przez określony czas… Tak w krajach, gdzie ta procedura jest popularna, doprowadzono do sytuacji, gdzie setki tysięcy (a może nawet już miliony) małych ludzi w embrionalnym stadium rozwoju pozostaje zamrożonych bez żadnych szans na urodzenie się.
Znam osobiście kobiety, które po wielu latach od tej procedury przeżywają traumę związaną z tą świadomością i nie umieją sobie z nią poradzić, że gdzieś tam jej dzieci pozostają zamrożone. Dopiero po jakimś czasie uświadamiają sobie, że cel jednak nie uświęca środków.
Chcę tutaj dodać bardzo ważną rzecz: bez względu na ocenę samej procedury, KAŻDE dziecko poczęte in vitro ma taką samą godność jak ja i Ty, nie jest w niczym gorsze, jest takim samym dzieckiem Boga,. Każdy kto myśli inaczej, powinien się po prostu wstydzić (TAK, tutaj alternatywa jest zero-jedynkowa bez żadnych odcieni szarości). Ale pytanie fundamentalne brzmi: co z tymi, które pozostaną zamrożone?
Pewnie zwolennicy in vitro będą Wam wmawiać, że przecież to nie są ludzie, tylko zlepki komórek. A ja odpowiem, że zbyt często w historii ludzkości jakiejś jej części odmawialiśmy człowieczeństwa i za każdym razem płaciliśmy za to najwyższą cenę – cenę życia. A ci co nie pamiętają historii, są skazani na jej ponowne przeżycie…
Tylko życie ma przyszłość!
Jakub Bałtroszewicz
Prezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia
Sekretarz Generalny Europejskiej Federacji dla Życia i Godności Człowieka ONE OF US
Prezes Fundacji Jeden z Nas