Brytyjska Izba Gmin przegłosowała zakaz wywierania presji na kobiety chcące dokonać aborcji. W odległości 150 metrów od placówki medycznej nie wolno rozdawać ulotek, modlić się itd. Są to „strefy bezpiecznego dostępu”. Co to oznacza dla aktywistów pro-life?
– To pokazuje, jak działa cywilizacja śmierci. Zabijanie dzieci ma się odbywać bez świadków, w ciszy, pod ochroną prawa. Prawda o życiu człowieka od poczęcia została odrzucona ustawowo. Robi się dziś wszystko, by kobieta decydująca się na aborcję nie poznała tej prawdy. Przeraża fakt, że władza demokratyczna w żadnym innym obszarze życia publicznego nawet nie zbliża się do fałszowania rzeczywistości w tak staranny sposób i do karania obywateli, którzy tylko próbują uświadomić innym obiektywną prawdę: w placówkach medycznych zabijani są bezbronni ludzie. Ich jedyną winą jest to, że są niechciani. Nie byli planowani, muszą zginąć.
Bezpośrednią przyczyną zmiany prawa był głośny w Wielkiej Brytanii przypadek uniewinnienia przez sąd dwóch osób oskarżonych o działanie na szkodę ośrodka aborcyjnego i pacjentek. Ks. Sean Gough i Izabel Vaughan-Spruce mieli naruszyć nakaz ochrony przestrzeni publicznej, a ich działania uznano za zastraszanie kobiet. W Polsce od wielu lat obowiązuje zakaz aborcji w większości przypadków. Jakimi metodami walczy ruch pro-life na Zachodzie?
– Trudno porównywać Polskę z krajami Zachodu. U nas na szczęście jeszcze nie pojawiły się instytucje zwane „placówkami medycznymi”, w których jedynym zabiegiem jest aborcja. To oczywiste, że obrońcy życia stali pod nimi, modlili się; próbowali uświadomić kobiety, które chciały skorzystać z ich usług. To, że im się tego zabrania, jest bardzo znaczące. Państwo, które działa w ten sposób, świadomie wspiera zabijanie najmłodszych obywateli.
W ruchu pro-life na Zachodzie obserwuję działania, które przede wszystkim mają uświadomić kobiecie, że aborcja jest przerwaniem życia dziecka. Po jej dokonaniu nie tyle przestajesz być w ciąży, ile jesteś matką… martwego dziecka. Dlatego nie nazwałbym tego walką, która kojarzy się z wojną. Nie używam terminów militarnych. To jest raczej praca u podstaw, pokazywanie piękna życia. Edukacja o tym, kiedy ono się zaczyna. Niestety nawet tych metod wpływu, absolutnie normalnych w działaniach wszystkich ruchów społecznych, próbuje się zakazać i to za pomocą prawa państwowego. Osoby zaangażowane w pro-life mimo to robią wszystko, aby z prawdą docierać do kobiet.
– Kiedy zakładaliśmy z czterema przyjaciółmi Fundację Jeden z nas, chcieliśmy, żeby kobieta nie bała się przyjść do nas po pomoc, nie czuła lęku przed męskim osądzeniem, potępieniem, tylko dlatego, że rozważa aborcję albo już jej dokonała. To był klucz do tego, jakie metody wybieramy. Bo jeżeli ruch pro-life nie jest dla kobiet, to dla kogo?
Obecnie niektóre organizacje pokazują w przestrzeni publicznej bardzo agresywne obrazy aborcji; używają języka dla mnie nieakceptowanego, w którym kobieta jest zła, należy ją karać więzieniem. Nie biorą pod uwagę faktu, że najczęściej to ona jest największą ofiarą decyzji, którą wymógł na niej partner lub mąż, chcąc uniknąć odpowiedzialności ojcostwa. Jestem bardzo wdzięczny kobietom, które mają odwagę urodzić w sytuacji osamotnienia, porzucenia. Samotne macierzyństwo jest naprawdę bardzo trudne.
Wydałeś oświadczenie, że ruch pomaga ofiarom powodzi, gdyż broni każdego życia. Może gdybyście częściej angażowali się w troskę o dzieci narodzone, bardziej by was doceniano?
– Polska Federacja Ruchów Obrony Życia zrzesza prawie 40 organizacji, które robią bardzo wiele dla dzieci już narodzonych, prowadząc np. domy samotnych matek. Pieluchy i wyprawki, które rozdajemy, idą w dziesiątki tysięcy. Jestem dumny z tego, że wielu ludzi dostrzega i wspiera naszą pracę. Rozumieją – tak jak my – że tylko życie ma przyszłość.
Źródło: PFROŻ/ Przewodnik Katolicki nr 40 – 6 października 2024 r.