Ojciec Karol to była niesamowicie silna osobowość oraz rzetelna i wszechstronna wiedza o człowieku i medyczna i teologiczna. A do tego również niezwykle subtelny człowiek wrażliwy na muzykę. Jako kapłan i duszpasterz nieustannie pochylał się nad cierpiącym człowiekiem i ratował zagrożone rodziny, ale też zawsze zachowywał olbrzymi realizm. Budował Boży fundament, opokę, na której wszyscy mogliśmy się oprzeć. Jego rady były niezwykle cenne, bo widział człowieka nie tylko z lekarskiego punktu widzenia, co pozwalało mu stawiać trafne diagnozy, ale także jako duszpasterz i teolog. Jego zalecenia i uwagi były niezwykle cenne dla każdego.
Dużo podróżował, aby służyć ludziom. Prowadził rekolekcje, wykłady, spotkania, rozmawiał z ludźmi nieustannie. Jeździł także do Rzymu, gdzie uczestniczył w pracach Synodu nt. Rodziny. Był wielkim autorytetem w dziedzinie psychologii płciowości.
Po raz pierwszy spotkaliśmy go na rekolekcjach Duszpasterstwa Rodzin Gdańsku. To były lata osiemdziesiąte. Byłam pod wrażeniem jego osobowości. Słuchało się go z otwartymi ustami. Mówił mi: - Ty sobie sama roboty nie szukaj, Boża sprawa sama przyjdzie. I tak będzie tego za dużo! I miał rację, ja jednak ciągle łamię tę zdrową zasadę.
Ojciec Karol podkreślał, że zawsze, w każdej sytuacji należy zachowywać rozsądek i przytaczał następujący przykład. Jego przyjaciel został ojcem duchownym zakonu żeńskiego o dosyć ostrej regule i miał problem. Otóż siostry poprosiły go o pozwolenie na dosypywanie piołunu do zupy, a on zupełnie nie wiedział, co z tym zrobić, więc przyszedł po radę do o. Karola. – W jakim celu one chcą to robić? – zapytał o. Meissner. – No, żeby się umartwiać – odparł przyjaciel. Odpowiedź o. Karola była szybka i jednoznaczna – Przecież to absurd. Nie sztuka zjeść mało zupy, która jest niesmaczna. O wiele trudniej zjeść jej mało, gdy jest bardzo smaczna i można za to Pana Boga chwalić. A poza tym po co psuć dobrą zupę, Boży dar! I to był cały o. Karol.
Przychodził czasami do naszego domu i mówił do naszych małych córek – Jestem krokodyl! Dzieciaki go uwielbiały. Powiedziałam mu kiedyś: - Czy Ojciec zdaje sobie sprawę, że praktycznie każdy, kto tworzył Polską Federację Ruchów Obrony Życia na drodze swojej formacji duchowej gdzieś trafił na Ojca? Czyli miał Ojciec bezpośredni wpływ na naszą formację! Był zdumiony, a nawet trochę zażenowany pochwałą, bo naprawdę był pokornym zakonnikiem. Ucieszyło go to jednak niepomiernie.
My obrońcy życia spotykaliśmy się zresztą u niego w Lubiniu od czasu do czasu. Pamiętam zadziwiającą scenę, gdy towarzyszący nam kapłan chciał go pocałować w rękę. Ojciec się wyrwał i nie pozwolił, a później klęknął przed nim i za to przepraszał. W efekcie obaj klęczeli razem i się przepraszali.
Pojechaliśmy kiedyś do niego, bo prosił o radę. Został proboszczem i był odpowiedzialny za majątek zakonu, a to bardzo stara posiadłość. Dookoła był park i ktoś w okresie przemian powycinał (ukradł po prostu) wiele starych dębów. Ojciec się tym martwił, bo zawsze konkretnie i rzeczowo podchodził do swoich obowiązków. Nocowaliśmy wtedy w klasztorze w jakiejś celi dla gości ze średniowiecznym sklepieniem. Pozwolono nam uczestniczyć w komplecie, którą benedyktyni odmawiali w kościele. Na zakończenie ustawili się pod obrazem Matki Bożej i śpiewali Bogurodzicę. Męski chór na głosy – cudowne!
Ojciec jeździł na KUL, na rekolekcje, pisał książki, artykuły i jeszcze znajdował czas na poradnictwo indywidualne. Pomagał w konfliktach małżeńskich, prostował ścieżki narzeczonych, starał się pomagać przy poważnych uzależnieniach. Opowiadał kiedyś, że chodził do szpitala do umierającego narkomana. Starał się przygotować go na spotkanie z Bogiem, ale ten człowiek twierdził, że nie jest w stanie niczego zrobić sam z siebie i nie może się modlić. Zaproponował mu wtedy, aby spróbował tylko się przeżegnać i w ten sposób wyznać swoją wiarę. Po wielu próbach to się dało. Kiedy Ojciec Karol przyszedł kolejnego dnia do szpitala ten człowiek powiedział, że jest mu nieskończenie wdzięczny i tak, jak potrafi modli się za niego. Niedługo potem zmarł. Ojciec Karol był bardzo wzruszony, gdy o tym mówił – Ten człowiek, który już nie miał swojej woli, przełamał się i modlił się za mnie. Za mnie! Nie jestem godny tej modlitwy!
Swoje największe wysiłki poświęcił terapii rodzinnej. Potrafił ukazywać wielką wartość chrześcijańskiej rodziny i czystej miłości oblubieńczej i na etapie narzeczeńskim i małżeńskim.
Znakomicie znał się z o. Paulem Marxem – także benedyktynem - założycielem Human Life International (HLI). Obaj silnie angażowali się w obronę ludzkiego życia, starając się zapobiegać pladze aborcji. Ojciec Karol pierwszy stwierdził, że nas skontaktuje i ułatwi współpracę. To był taki cichy udział w powstaniu biura regionalnego HLI w Polsce, którego zadaniem było niesienie misji pro-life na Wschód.
Udało mi się nawet zawieźć o. Meissnera do Moskwy. Była tam organizowana duża konferencja na temat wychowania do życia w rodzinie. Byliśmy przekonani, że jego udział jest bardzo potrzebny. O. Karol nie czuł się najlepiej, miał wówczas już 70 lat, ale wybrał się z ochotą. Towarzyszyła nam Teresa Król, autorka znakomitych programów wychowania prorodzinnego. Mieszkaliśmy wówczas w byłym klasztorze karmelitanek, które jednak przeniesiono do innego miejsca, gdyż przy ich stylu życia klauzurowego konieczny był ogród, którego tam nie było. Był za to wspaniały widok na rzekę Newę i okropny upał. Łóżka były twarde, jak z kamienia, jak to w Karmelu. Ojcu to jednak zupełnie nie przeszkadzało, ale trochę się przeziębił. Ta niedyspozycja nie chciała przejść i pomimo przyjmowania antybiotyku, zaczynała się angina. Wtedy ja wpadłam na pomysł, że to tzw. zemsta Stalina, czyli miliony topoli, które właśnie kwitły, wywołując u wielu ludzi silne alergie. Okazało się, że miałam rację. I w ten sposób udało mi się „wyleczyć” naszego sławnego Ojca – doktora. Wykłady się bardzo udały i z pewnością miały duży wpływ na programy dla młodzieży. A młodzi byli dla Ojca Karola zawsze najważniejsi. Zwiedzać Moskwy Ojciec jednak nie chciał, wolał się zamykać w swoim pokoiku – celi, gdzie czuł się najlepiej. Wspaniale było przysłuchiwać się prowadzonym rzez niego dyskusjom z prawosławnymi kapłanami, których zapraszaliśmy.
Zmarł w wieku 90 lat w swoim klasztorze benedyktyńskim w Lubiniu pod Poznaniem w dniu 20 czerwca 2017 r. o godz. 3:30. Pogrzeb w klasztorze benedyktynów w Lubiniu w niedzielę 25 czerwca o godz. 13:30, gdzie Ojciec Karol mieszkał przez ostanie 55 lat.
Wszystkich, którzy chcieliby przypomnieć sobie niezwykle logiczne i rzeczowe nauczanie o. Karola Meissnera zapraszam TUTAJ
Ojcze Karolu wstawiaj się za nami. Proś Pana, aby ochronił chrześcijańskie rodziny w wymiarze całego świata, które są obecnie tak bardzo niszczone i atakowane.
Ewa H. Kowalewska